niedziela, 19 sierpnia 2012

Chapter 6: memories are the most precious thing you have so don't ever let them go to waste...


Dojechaliśmy pod budynek, w którym znajduje się moje mieszkanie. Podniosłam wzrok i zobaczyłam, że w oknach na najwyższym piętrze pali się światło. Poczułam ścisk w żołądku. Nigdzie nie wyszli. Wspaniale. Spojrzałam na Lou, który patrzył w to samo miejsce. 

- Mówiłem mu, żeby dał Ci dzisiaj spokój – Louis warknął cicho

Zdziwiła mnie jego reakcja, ale uśmiechnęłam się delikatnie i całując go szybko w policzek, chciałam wysiąść z samochodu. Złapał mnie jednak szybko za ramię i zmusił tym samym, żebym odwróciła się w jego stronę

- dobrze wiem, że tam nie pójdziesz – powiedział, a ja jak zwykle starałam się uciec wzrokiem

- ja… nie, właściwie… 

Znów to samo, znów nie wiedziałam co powiedzieć, ale jeszcze bardziej przerażała mnie cisza. Nauczyłam się, że wśród ludzi nie mogę milczeć. Wśród ludzi powinnam być towarzyska, powinnam zawsze mieć coś do powiedzenia. Ci, którzy milczą są gorsi, nigdy nic nie osiągną. Właśnie tak. Kolejne bolesne wspomnienie. Tym razem z dzieciństwa. Byłam nieśmiałym dzieckiem i zawsze wytykano mi to jako wadę. Nie raz słyszałam rozmowy dorosłych, którzy już jako 5 letnie dziecko spisywali mnie na straty mówiąc: „Nic z niej nie będzie”, „Z takim charakterem nic nigdy nie osiągnie” i wiele rad skierowanych do moich rodziców: „powinniście ją wysłać do psychiatry”, „wasza starsza córka na pewno odniesie sukces, ale młodsza…”. Byłam dzieckiem, ale mimo to rozumiałam wiele. Wiedziałam, że rodzice się mnie wstydzą, że zerwali kontakt ze znajomymi mającymi dzieci w tym samym wieku. Nie chcieli pokazywać się ze mną. Patrzyli na mnie z żalem za każdym razem gdy w pobliżu było wesołe, rozgadane dziecko. Byłam nieśmiała, nic poza tym, ale wszystkim przeszkadzało to do tego stopnia, że czułam się jak ktoś drugiej kategorii. Wycofałam się jeszcze bardziej, bojąc się ludzi, od których na każdym kroku otrzymywałam tylko krytykę. Zmiana nastąpiła jak poszłam do szkoły. Okazało się, że uczę się dobrze i zaczęto zwracać na mnie uwagę. Temat jednak szybko wrócił, tym razem nauczyciele mówili rodzicom: „co z tego, że jest zdolna jeżeli nie jest w stanie przełamać nieśmiałości”, „nie ma kontaktu z innymi dziećmi, jest asocjalna”. Miałam dosyć, więc zaczęłam naśladować innych. Sama nie wiedziałam jak należy zachowywać się wśród ludzi, ale okazało się, że powtarzanie za innymi wychodzi mi całkiem nieźle. Zaczęłam grać na pianinie, szybko przyszły pierwsze publiczne występy. Zawsze będąc między ludźmi – mówiłam. Nienawidziłam tego. Nienawidziłam wypowiadać słów bez znaczenia, odpowiadać na puste pytania i uśmiechać się, za każdym razem, gdy ktoś patrzył w moją stronę. Jednak wtedy liczył się ten blask w oczach rodziców, to że przytulali mnie jak inni rodzice swoje dzieci, że byli dumni. Myśleli, że się zmieniłam a ja pozwalałam im tak myśleć, chcąc po prostu z ich strony miłości. Wtedy właśnie cisza stała się moim głównym wrogiem a zarazem moim najlepszym przyjacielem. Bałam się jej, gdy ktoś był obok i wyczekiwałam aż wreszcie będę mogła dzielić z nią samotność. 

Starałam się otrząsnąć ze wspomnień, ale nie mogłam zaprzeczyć, że ostatnio przygniatają mnie z ogromną siłą. Spojrzałam szybko na Lou, zastanawiając się jak długo milczę. Ku mojej uldze najwyraźniej nie na tyle długo, by był tym zaniepokojony

- Wiem, że nie chcesz widzieć ani Mary ani Harrego. Wiem, że nie wejdziesz do mieszkania, a nie ma mowy, żebyś błąkała się sama nocą po Londynie – powiedział głosem nieznoszącym sprzeciwu

- Louis, spędziłeś ze mną pół dnia, naprawdę dam sobie radę – powiedziałam pewnie i tak będąc mu wdzięczna za dotrzymanie mi towarzystwa

Louis przewrócił tylko oczami i ponownie zapalił silnik swojego samochodu. Kątem oka zobaczyłam jak wysyła wiadomość do Hazzy „She’s with me and you’re an idiot”. Westchnęłam. Rozumiałam dlaczego są najlepszymi przyjaciółmi. Przypomniałam sobie pierwsze tygodnie spędzone z chłopcami. Nie znosiłam Lou. Drażniło mnie w nim dosłownie wszystko. Byłam dla niego wręcz złośliwa. Chyba zaczynałam rozumieć dlaczego.

- Lou, przepraszam – starałam się mówić pewnie, ale mimo to głos mi zadrżał 

- za co? – Louis dobrze wiedział, że nie mówię o dzisiejszym dniu

- za to, jak traktowałam Cię jak zaczęłam z Wami pracować, za to, że zbyt szybko Cię oceniłam… moją własną miarą...

- ja też nie starałem się Ciebie lepiej poznać, pewnie gdyby nie Harry i jego nieprzerwane gadanie na Twój temat, nie wiedziałbym o Tobie nic. W jego oczach od początku byłaś wyjątkowa. Na tym polega przyjaźń, przynajmniej nasza. Gdy któryś oślepnie, ma na wyciągnięcie ręki drugą parę oczu.

- chyba powinnam mu w takim razie odpuścić za dzisiaj – powiedziałam w zamyśleniu

- hmm? – Lou był lekko zdezorientowany

- najwyraźniej oboje patrzymy dziś na świat jego oczami i chyba trochę egoistycznie pozbawiliśmy go wzroku. Nawet tego nie zauważył bo Mary wcisnęła mu na nos różowe okulary – odpowiedziałam i cicho się zaśmiałam

Z normalnym człowiekiem nie mogłabym rozmawiać w ten sposób, każdy uznałby mnie za wariatkę. Z Lou było inaczej. Z jednej strony był moim całkowitym przeciwieństwem a z drugiej strony zawsze rozumiał co mam na myśli.

- chcesz wrócić ? – zapytał uważnie mi się przyglądając

Przygryzłam dolną wargę, nie odpowiadając. Wiedziałam, że muszę porozmawiać z Harrym i byłam gotowa to zrobić, ale nie chciałam rozstawać się z Lou, sprawił że chciałam mu opowiedzieć o wszystkim i chciałam tylko aby słuchał. 

- ok, to wysiadamy i idziemy do mnie – powiedział wesoło dobrze wiedząc, że moja mina oznacza, że nadal nie chce wracać do siebie

Wyjrzałam przez okno samochodu. Okazało się, że od godziny stoimy pod apartamentowcem, w którym Louis ma mieszkanie. Nie protestowałam. Nie miałam już dzisiaj siły walczyć z samą sobą. 

Mieszkanie Lou było całkiem duże i dokładnie w moim stylu. Minimalistycznie i z klasą. Usiadłam na kanapie w salonie a za chwile zjawił się Louis z dwoma szklankami Jacka Danielsa z lodem

- Powiesz mi jak mnie teraz widzisz, albo jak widziałaś mnie na początku? – Lou wrócił do rozmowy z samochodu

Zaśmiałam się, bo po raz pierwszy od kilku dni, wspomnienie które zostało wywołane tym pytaniem rzeczywiście było zabawne.

- na początku przykleiłam Ci plakietkę „pieprzony Piotruś Pan”. Dopiero po jakimś czasie, jak zorientowałam się, że znam 4 imiona i nazwiska i… „pieprzonego Piotrusia Pana” trochę się ogarnęłam. Zresztą pewnie zauważyłeś, że w pewnym momencie zrobiłam się… milsza. Chyba Ci zazdrościłam tego, że jesteśmy w tym samym wieku a Ty żyjesz życiem nastolatka, którego ja nigdy nie doświadczyłam...

enjoy! trochę zaczynam się siebie bać pisząc to opowiadanie...

sobota, 11 sierpnia 2012

Chapter 5: when you stop looking and start seeing things, you can turn your life into your own fairytale...


Jak się okazało Lou zaprowadził mnie do swojego samochodu. Wsiadłam nie protestując, ciekawa gdzie pojedziemy. Nie jechaliśmy długo a droga była mi aż nazbyt znana. Po kilku minutach przejechaliśmy przez bramę prowadzącą do stajni w której stoi mój Ready to dance. Zdziwiłam się. Nie wiedziałam, że Louis w ogóle wie, że mam konia. Nie ukrywałam tego, ale też nie mówiłam o tym zbyt często, bo dla tych, dla których jeździectwo nie jest sensem życia, było to po prostu nudne. Uśmiechnęłam się szeroko widząc dużego karego konia na pastwisku po lewej stronie budynku. Miałam go już 3 lata i za każdym razem gdy go widziałam szybciej biło mi serce a z twarzy nie schodził uśmiech. Gdy cicho rżał na mój widok w oczach pojawiały się łzy. Był dla mnie a ja byłam dla niego. Dla tego stworzenia mogłabym poświęcić wszystko. Podczas wielu samotnych wieczorów, spędzonych na refleksjach tak właśnie wyobrażałam sobie miłość. Potem jednak zawsze moja wyobraźnia zderzała się z szarą rzeczywistością. Widziałam wokół mnóstwo związków. Naiwne nastolatki, zakochane w chłopcach myślących tylko o jednym. Dwudziestolatkowie łączący się w pary z desperacji, bo potem będzie za późno, albo Ci, którzy pchają przed sobą wózek a w smutnych oczach można dostrzec utracone marzenia. Trzydziestolatkowie, najczęściej z rodzinami, grający w szczęście, nerwowo szukając instrukcji. Czterdziestolatkowie, sfrustrowani, unikający bliskości i jakiegokolwiek dotyku, szukający pocieszenia i tej zagubionej gdzieś ekscytacji, na boku. Pięćdziesięciolatkowie albo już samotni albo tacy, którzy ten wiek uważają za uczuciową emeryturę. A jeszcze starsi? Oni są dla mnie tajemnicą. Często widzi się spacerujące wspólnie starsze pary, zmęczone ale szczęśliwe twarze, które próbują mamić złudzeniem spędzonego wspólnie życia przepełnionego miłością. Albo to świat tak bardzo się zmienił albo to ludzie, będąc już u schyłku życia i nie mogąc zrobić kroku w tył, przyzwyczajenie i troskę nazywają miłością i umierają będąc kochanym. 

- Natalie? – usłyszałam zaniepokojony głos Lou i domyśliłam się, że na zbyt długo zatraciłam się we własnych myślach

- Idę Louis, przepraszam – wymamrotałam i wysiadłam z samochodu

- Twój mały świat, co? – Louis uśmiechnął się do mnie, idąc obok mnie wzdłuż ogrodzenia prowadzącego do wejścia na pastwisko

- Skąd wiedziałeś? Harry nigdy się tym nie interesował. Nie sądziłam, że wie w której stajni mam konia – spytałam, bo jednak dosyć mocno mnie to intrygowało

- Podejrzewam, że rzeczywiście nie wie, ale google prawdę Ci powie – Lou uśmiechnął się w charakterystyczny dla siebie sposób, który na samym początku pracy z zespołem niesamowicie mnie drażnił.

- to znaczy? Zaczynam się Ciebie bać! – powiedziałam szczerze

- Lubię po prostu wiedzieć z kim mam do czynienia. Każdy z moich znajomych czy współpracowników został przeze mnie wygooglowany – powiedział ze stoickim spokojem

W pierwszej chwili byłam zbulwersowana. Na całe szczęście nie dałam po sobie tego poznać. Po chwili zdałam sobie sprawę, że sama robię to samo. Wyszukiwałam wszystko o danej osobie, ba, posuwałam się nawet dalej. Za każdym razem gdy dostawałam telefon od numeru, którego nie znałam, wyszukiwałam do kogo należy numer i kim jest ta osoba. Nie mogłam mieć więc pretensji do Lou. Przynajmniej jest szczery. Najprawdopodobniej 90% ludzi robi to samo, ale po raz pierwszy spotkałam kogoś, kto mówiłby o tym otwarcie. W sumie to mi zaimponował

- dowiedziałeś się czegoś ciekawego? – powiedziałam po chwili, nieznacznie się uśmiechając

- oczywiście! Twoje osiągnięcia są tak imponujące, że nie dziwie się dlaczego akurat Ty dla nas pracujesz…

- nie pracuje dla Was! – wtrąciłam bezmyślnie, nie kontrolując się – przepraszam – powiedziałam równie szybko

- masz rację, taki wspaniały prawnik jak Ty, nigdy nie dopuściłby do tego, żeby pracować… - Louis zaczął szydzić głosem pełnym ironii. 

Pierwszy raz widziałam go takiego. Wiedziałam, że dotknęłam go swoimi słowami a nie chciałam tego robić. Żałowałam, że w porę nie ugryzłam się w język, ale to była jedna z moich niedawno nabytych cech. Mówiłam co miałam na myśli, nigdy nie żałując wypowiedzianych słów, nigdy nie zastanawiając się czy są dla kogoś krzywdzące. Tym razem było inaczej, nie wiedziałam dlaczego i nie wiedziałam tez jak się zachować

- LOUIS! – powiedziałam na tyle głośno by przestał mówić – przepraszam, nie chciałam Cię urazić. – wiele słów kłębiło się w mojej głowie, ale żadne nie wydawały się odpowiednie, by powiedzieć je na głos. Milczałam więc wpatrując się w jego niebieskie oczy aż moje własne zaszły łzami

- To ja przepraszam, zachowałem się jak kretyn – Louis mówiąc to chciał rozładować napiętą atmosferę i rzucił nagle małym kamykiem w zad konia stojącego najbliższej nas

Nie zdążyłam go powstrzymać. Koń oczywiście wystraszył się i uciekł w drugą stronę pastwiska. W duchu modliłam się, aby nikt tego nie widział. 

- Wracając do rozmowy – Louis najwyraźniej rozbawiony sytuacją – dowiedziałem się, że masz jeszcze jednego konia na którym zresztą zdobyłaś wicemistrzostwo…

- Nie mówmy o tym – przerwałam nerwowo – to było dawno a koń nie był mój tylko mojej siostry

To było kolejne bolesne wspomnienie. Pretty in Pink moja ukochana klacz. Pierwszy koń, kupiony jeszcze jak byłam niepełnoletnia, dlatego formalnie właścicielem była moja siostra. Dopóki obie mieszkałyśmy wspólnie nie było problemu, ale gdy ja miałam zamiar wyjechać, siostra stwierdziła, że koń zostaje z nią. Straciłam wtedy nie tylko konia, ale i siostrę, bo nasze kontakty od tamtej pory właściwie nie istnieją. 

- Jak sobie Pani prawnik życzy, ale może mnie Pani przedstawi temu imponującemu gentelmenowi? – Louis po raz kolejny rozładował sytuację, za co byłam mu ogromnie wdzięczna

Podeszłam do wejścia na pastwisko i otworzyłam je, uprzednio wyłączając prąd. Ready to Dance podszedł do mnie zanim zdążyłam powiedzieć jego imię. Pogłaskałam go po głowie i powiedziałam do niego czule

- Ktoś chciałby Cię poznać 

Wyprowadziłam konia zza ogrodzenia i ponownie je zamknęłam podchodząc do Lou. Chłopak wcale się bał, w przeciwieństwie do dziesiątek ludzi z jakimi miałam do czynienia, którzy traktowali konie co najmniej jak dinozaury. Poklepał go po szyi, śmiejąc się gdy Ready delikatnie parsknął. 

- Teraz liczę na pokaz, żebyś nie miała wątpliwości, nie przyjechałem tu na darmo! 

- Nie śmiałam wątpić, Louis. Nie wiem czy pokaz to odpowiednie słowo, ale możesz popatrzeć jak sobie radzimy – odpowiedziałam

Czułam się dobrze z Lou. Były niezręczne momenty, ale on radził sobie z nimi po mistrzowsku, nie udając przy tym kogoś innego. Dzięki niemu przez kilka godzin nawet nie pomyślałam o Harrym i Mary, ale co najważniejsze nie myślałam też o pracy

Gdy wsiadłam poczułam to jedyne w swoim rodzaju uczucie. Myślałam,  że ono już dawno we mnie umarło. To był ten specyficzny rodzaj adrenaliny, który pojawiał się przy sportowej rywalizacji. Kiedyś jeszcze z Pretty in Pink brałam udział w zawodach. W jednym z nierozpakowanych pudeł w moim mieszkaniu, trzymam puchary i medale. Mimo, że Ready to dance to koń sportowy, za wielkie pieniądze, nigdy wspólnie nie startowaliśmy, bo postanowiłam ten etap zostawić za sobą. To były wspomnienia moje i Pretty, to byłam stara ja. 
Teraz, gdy patrzył na mnie Louis to wszystko wróciło, chciałam być najlepsza, mimo że zdawałam sobie sprawę z kompletnego niezorientowania Lou w temacie. Przypomniałam sobie jeden z ujeżdżeniowych programów i wykonywałam go element po elemencie, ze skupieniem i z ogromną satysfakcją a z mojej twarzy nie schodził uśmiech. 

Gdy skończyłam Louis klaskał a na jego twarzy malowało się zdumienie. Nie czekałam na komentarz z jego strony tylko kazałam mu podejść do mnie i do konia. Szybko zeskoczyłam na ziemie i kazałam chłopakowi wsiąść. Cieszyłam się, że Louis ma taki a nie inny charakter. Ktoś inny pewnie by marudził i nie chciał a on zanim zdążyłam go poinstruować siedział już w siodle. Prezentował się nadzwyczajnie dobrze, tak dobrze, że aż wyciągnęłam mojego iphone’a i zrobiłam im zdjęcie a właściwie całą sesję.

Opuściliśmy stajnie dopiero gdy zaczęło się ściemniać. Spojrzałam na zegarek. 19. W sam raz. Mogę teraz spokojnie wrócić do pustego mieszkania. W samochodzie poczułam zmęczenie. Nie dziwiło mnie to, w końcu był to naprawdę intensywny dzień.

- Wiesz co, może się nie znam, może nie znam Ciebie wystarczająco dobrze, ale wydaje mi się, że wszystko to co próbujesz odnaleźć: młodość, szczęście, zabawę, przyjaźń, nawet miłość… to wszystko doskonale znasz i doświadczasz na co dzień. To co zobaczyłem dzisiaj to młoda radosna dziewczyna, zakochana w koniu. Niepotrzebnie stworzyłaś sobie dwa różne światy, bo przez to nie wiesz, że sam koń nie wystarczy, że potrzebujesz księcia – Louis mówił powoli, uważnie patrząc na drogę

- mój koń nie jest biały – powiedziałam cicho, prawie szepcząc

- bo Twoje życie to Twoja własna bajka – odpowiedział równie cicho

sobota, 4 sierpnia 2012

Chapter 4: a helping hand is a must when it's not enough to want something...


Harry wrócił z Mary kilka godzin później. Dziewczyna, którą zobaczyłam w drzwiach mojego mieszkania wyglądała inaczej od tej, którą pamiętałam. Nie chodziło o wygląd, bo Mary nadal była niska i drobna i nadal nosiła te same czerwone okulary. Ale promieniała. W jej oczach był blask, a uśmiech był tak szeroki, że zastanawiałam się czy aby na pewno nie sprawia jej to bólu. Była szczęśliwa. Tak po prostu. Nie potrzeba tu zbędnych słów. Gdy tylko mnie zobaczyła, rzuciła się na mnie

- Nat! Nawet nie wiesz jak się cieszę! Harry mi o wszystkim powiedział. Dziękuje Ci, że mogę tu zamieszkać, na jakiś czas…

Z ust dziewczyny płynął istny potok słów a ja przestałam słuchać już po pierwszym zdaniu. Moja uwaga skupiła się na tym jak Mary się do mnie zwróciła. Nat. Tylko ona tak do mnie mówiła, mimo że całkiem niedawno zwróciłam jej uwagę, że nie powinna tego robić, a szczególnie nie przy ludziach. Przecież prawnikowi nie przystoi. Spojrzałam też kątem oka na Harrego. Stał w drzwiach, trzymając bagaże dziewczyny. Przyglądał się jej uważnie, z lekkim uśmiechem. W wyrazie jego twarzy dostrzegłam jednak coś jeszcze. Ulgę. No tak, wreszcie miał przy sobie dziewczynę pełną radości, beztroską, bez problemów, bez zbyt wysokich wymagań. Wreszcie mógł odpocząć ode mnie. Pamiętałam co obiecał mi poprzedniego dnia, ale dobrze wiedziałam, że powinnam tej dwójce dać jak najwięcej przestrzeni. Nagle zapadła cisza, co oznaczało, że Mary przestała mówić. Uśmiechnęłam się więc, sama nawet nie wiem czy szczerze, gestem zapraszając ich do środka. Pokazałam Mary jej pokój i zaproponowałam coś do picia. Niedługo potem, w trójkę usiedliśmy na moim tarasie.

- Dziewczyny, będę musiał za chwilę uciekać, bo mamy się spotkać z chłopakami w studio – Harry powiedział, pisząc coś jednocześnie, z wielkim zaangażowaniem na swoim iphonie. – Mary, wpadnę po Ciebie o 7, mam niespodziankę!

Patrzyłam na Hazzę i nie byłam w stanie przed samą sobą przyznać się do tego co czułam. Czułam kłucie w okolicach serca. Można być zazdrosnym o przyjaciela? Zdecydowanie miałam za mało doświadczenia w tych sprawach. Jedno mogłam tylko stwierdzić z całą pewnością. Na pewno nie była to romantyczna zazdrość. Ja i Harry nigdy nie stworzylibyśmy związku, zresztą jak można być na tyle głupim, żeby w taki sposób poświęcić przyjaźń? Chyba o to chodziło najbardziej, nasza przyjaźń to była na tyle świeża sprawa, że panicznie bałam się ją stracić. Odbiło się to niestety, niewyjaśnioną dla mnie niechęcią do Mary. Wiedziałam, że ta dziewczyna nigdy nikogo by nie skrzywdziła i że chce dla mnie jak najlepiej, ale mimo wszystko moje skrywane przez lata uczucia, dopiero co uwolnione, były zbyt wyostrzone i z każdą minutą budowały coraz mocniejszą barierę, szepcząc, że tej dziewczynie nie można ufać. 

Bałam się samej siebie. Wiedziałam, że pozwolenie sobie na to, by kierowały mną emocje, zaburzy mój zdrowy rozsądek i trzeźwe myślenie. Czułam się jak małe dziecko nieumiejące pływać, które zostało wrzucone na głęboką wodę. Musiałam nauczyć się od początku jak radzić sobie z emocjami, z uczuciami. Właściwie nie musiałam… była łatwiejsza droga. Mogłam to wyłączyć, po raz kolejny. Złapałam mój telefon i sprawdziłam służbowego maila. Miałam kilka wiadomości, ale wszystkie sprawy do załatwienia miały naprawdę długie terminy. Mimo to, udając zmartwioną odezwałam się do Mary

- Słuchaj, przepraszam, ale mam sporo pracy i części z tych spraw po prostu nie mogę przełożyć. Mam nadzieje, że sobie poradzisz? Będę wieczorem, nie wiem czy dam radę wrócić zanim Hazza po Ciebie wpadnie. Przygotowałam Ci, w razie czego oddzielną parę kluczy. – powiedziałam, nienaturalnym dla mnie, przesłodzonym tonem wyjmując z torby zapasową parę kluczy i podając ją Mary

Wypadłam z mieszkania i ruszyłam w kierunku windy. Wiedziałam dobrze, że nie wrócę do domu przed 7. Nie chciałam patrzeć na Harrego i Mary. Postanowiłam ograniczyć sytuacje, w których emocje mogłyby wziąć górę. Zamówiłam taksówkę, która zawiozła mnie pod sąd. Musiałam odebrać akta kolejnej sprawy o odszkodowanie z powództwa fanki, której rodzice twierdzą, że wróciła z koncertu z licznymi obrażeniami. Nawet nie liczę już ile podobnych spraw prowadziłam. Zawsze jednak niezmiernie mnie bawiły. Rodzice najpierw puszczają dzieciaki na koncert, na którym stać się może praktycznie wszystko a potem mają pretensje do organizatorów a ci na mocy oddzielnych umów, do managementu zespołu. Całe szczęście, że chłopców można trzymać od tego z daleka. Przebieg takich spraw jest zawsze podobny. Najpierw wiele gróźb ze stron „poszkodowanych”, że pójdą z tym do mediów, potem wygrana rozprawa oczywiście z prośbą do sądu o umieszczenie w orzeczeniu zakazu udzielania informacji o przebiegu sprawy i jej szczegółów, ze względu na ochronę dobrego imienia moich klientów. Już od dawna, nawet nie przygotowywałam się do tych spraw. Termin rozprawy wyznaczony był za 3 tygodnie i dobrze o tym wiedziałam, ale desperacko szukałam zajęcia, więc postanowiłam się tym zająć. 

Usiadłam w jednej z londyńskich kawiarni niedaleko budynku sądu. Czytałam stan faktyczny przedstawiony w pozwie. Coś mnie jednak zastanowiło. Opis całej sytuacji wydawał mi się znajomy. Ponadto pełnomocnik poszkodowanej to jej ojciec. Żaden prawnik nie pozywałby wielkiej firmy we własnej sprawie, gdyby nie widział szans na wygraną. I jeszcze coś. Poszkodowana to nie jakieś 12-letnie dziecko a 20-letnia dziewczyna.  Szybko zebrałam dokumenty i ruszyłam do studia, chcąc przejrzeć nagranie z tamtego koncertu. Coś mi mówiło, że ta sprawa nie będzie taka jak inne…

To chyba adrenalina sprawiła, że nie myślałam trzeźwo. Nie chcąc spotkać Harrego, pojechałam w miejsce, w którym zgodnie z tym co mówił wcześniej, spędzi dzisiejszy dzień. Zorientowałam się jednak dopiero wchodząc do środka i chociaż archiwum znajdowało się w zupełnie w innym pomieszczeniu niż to w którym znajdowali się chłopcy, gdy odwróciłam się chcąc wyjść z odnalezionym nagraniem w dłoni, przede mną stał Harry. Wyglądał na smutnego i zawiedzonego. Nic nie mówiąc pokazał mi swój telefon i wiadomość od Mary „Ona znów to robi”.

W tym momencie nie miałam wątpliwości co czuje. Nie było śladu po zazdrości, nie było natłoku niezrozumiałych myśli. Była wściekłość. 

- Możecie zostawić mnie w spokoju? Wystarczająco mocno akcentujecie to, że macie własne życie, po co wtrącanie się w moje. Chce być niewidzialna ok? Udawajcie, że nie istnieje, będziecie mieli mniej problemów – wykrzyczałam Harremu prosto w twarz i uciekłam.

Nikt nie widział mnie nigdy w takim stanie, sama byłam zdziwiona swoim zachowaniem. Przed oczami miałam teraz zszokowaną minę Hazzy. Wiedziałam, że go zraniłam. Wiedziałam, że chciał dobrze, ale wielu rzeczy jednak nie rozumiał.
Nie czekałam na windę, zbiegałam po schodach, nie mogąc powstrzymać łez. Na dole wpadłam na kogoś. Bałam się spojrzeć kto to, szczególnie że znajdowałam się w miejscu pracy w stanie, który miał prawo zaniepokoić każdego pracodawcę. Poczułam jednak zapach mocnych męskich perfum. Odetchnęłam z ulgą, mając pewność, że osoba, która mnie teraz mocno obejmowała to nie Harry, który postanowił mnie gonić. Właśnie, dlaczego ta osoba mnie obejmuje? W tym momencie podniosłam wzrok. 

- Louis? Harry Cię wysłał? – wybełkotałam przez łzy

- Cii, wszystko dobrze i nikt mnie nie wysłał – powiedział Lou, nadal mocno mnie obejmując.

Louis wyprowadził mnie z budynku, który obeszliśmy dookoła i usiedliśmy na jego tyłach pod ścianą. Złość powoli mijała, po łzach nie było już śladu. 

- Dlaczego tu jesteś? – zapytałam wreszcie

- Bo jestem jedyną osobą, której Harry posłuchał w tej sytuacji. Kazałem mu zostać na górze i pomyśleć nad tym co się stało zanim pobiegnie za Tobą. A ktoś musiał za Tobą pobiec, bo wyglądałaś jakbyś miała zaraz kogoś zabić. Pomyśl jakby to wpłynęło na nasz wizerunek, jakby nasz prawnik siedział za morderstwo? – Louis nie miał sobie równych i oczywiście udało mu się mnie rozśmieszyć

- Dziękuje – powiedziałam tym razem z uśmiechem

- Opowiesz mi o co w tym wszystkim chodzi? – Louis spojrzał mi prosto w oczy, nie pozwalając mojemu spojrzeniu uciec

- Dużą część zapewne wiesz, przecież Harry nie ma przed Tobą tajemnic

- Nie wiem, co wydarzyło się dzisiaj, Natalie, a podejrzewam, że to właśnie o to chodzi

- Oni próbują mnie na siłę zmienić. Harry i Mary. Właściwie podejrzewam, że głównie Mary. Jak rozmawiałam o tym z Harrym, był zupełnie inny. Rozumiał mnie i naprawdę sądziłam, że nie będę musiała się zmieniać, że po prostu odnajdę dawną siebie, że znalazłam przyjaciela, który będzie zawsze przy mnie. Chcę być szczęśliwa Louis, chce umieć żyć chwilą i dzisiaj naprawdę próbowałam, ale to było dla mnie za dużo. Nie radze sobie z emocjami, mam mętlik w głowie. Czy to jest naprawdę tak trudno zrozumieć? Czuje się tak jakbym była na jakimś odwyku, gdzie jestem cały czas pod kontrolą i mam ściśle określone zasady. Jeżeli tak to ma wyglądać to naprawdę wolę moje dotychczasowe życie…

- Dzisiaj już tam nie wrócimy! Chodź! – Louis wstał i wyciągnął do mnie rękę, pomagając mi wstać.

enjoy!

środa, 1 sierpnia 2012

Chapter 3: Every time fear overwhelms you, remember that you got something to say


Obudziłam się następnego dnia przytulona do Harrego. Czułam się dziwnie. Z jednej strony uśmiechnęłam się do siebie przypominając sobie wczorajszą rozmowę a z drugiej bałam się, że nie dam rady, że zbyt długo mówiłam sobie „nie”, żeby teraz od tak po prostu zacząć żyć beztrosko. Spojrzałam na Hazze, który spał z lekko otwartymi ustami. Przypomniała mi się nasza pierwsza poważna rozmowa i to co stało się potem. Nie sądziłam wtedy, że to się powtórzy a tym bardziej, że ta znajomość przerodzi się w przyjaźń. Spojrzałam w lustro wiszące na ścianie i pokręciłam z niedowierzaniem głową. Jak ja mogłam tak traktować ludzi? Każdą napotkaną osobę traktowałam przedmiotowo, jeżeli z danej znajomości nie płynęły dla mnie żadne korzyści, po prostu szłam dalej nigdy nie oglądając się za siebie. Przypomniałam sobie siebie z czasów liceum. Nieśmiałą dziewczynę z kompleksami, z niezwykłą wyobraźnią i wrażliwością, z marzeniami, kochającą pisać. W pamięci pojawił się kolejny obraz. Tej samej dziewczyny, przekraczającej po raz pierwszy próg Wydziału Prawa, zdezorientowanej, samotnej i przerażonej. Z każdym tygodniem studia bezpardonowo wyszarpywały kawałek mnie, w miejsce ubytku przyszywając łatkę „dobry prawnik”. Pod tym hasłem kryło się wiele rzeczy: pożądane cechy charakteru, pożądany wygląd, ubiór, sposób wysławiania się. Po pierwszym semestrze ciężko było na korytarzu dostrzec studenta ubranego w inny kolor niż biel, czerń, szarość czy granat. Dziewczyny zakładały eleganckie sukienki i żakiety, chłopcy chodzili głównie w garniturach. Niemal nieodłącznym elementem była czarna, skórzana aktówka. Wraz z pierwszymi egzaminami zaczął się wyścig szczurów. Ludzie wysyłali sobie fałszywe notatki z błędami, nie mówili o zmianach terminów czy miejsc egzaminów, tylko po to by już na tym etapie wyeliminować ewentualną konkurencję. Nikomu nie można było ufać, każdy był zdany na siebie. Atmosferze na uczelni wtórowali moi rodzice, powtarzając jak mantrę „Kto jak nie Ty” a ja nie byłam najlepsza. Czułam się przeciętna, czułam że należę do tej grupy, która wciąż musi walczyć, by nie wypaść z gry. Nagle przed oczami pojawił się kolejny obraz. Pierwsze zajęcia na 2 roku. Wszyscy rozglądali się zaciekawieni, licząc ilu twarzy brakuje czyli ile osób odpadło po 1 roku. Ja również się rozglądałam aż mój wzrok padł na dziewczynę, której nigdy wcześniej nie widziałam. Była niska, z lekko kręconymi włosami, w czerwonych okularach. Zauważyła mój wzrok i przesiadła się kilka miejsc, tak aby siedzieć obok mnie. Wyciągnęła dłoń i powiedziała „Mary”. Dopiero teraz mnie to tak mocno uderzyło. Szybko w pamięci wspomniałam kolejne 4 lata studiów i zdałam sobie sprawę jak wielką rolę w moim sukcesie miała ta dziewczyna. Pierwszy rok był ciężki, ale kolejne były coraz łatwiejsze, wiele razy się nad tym zastanawiałam a teraz odpowiedź miałam jak na dłoni. Mary 1 rok spędziła na studiach wieczorowych, potem udało jej się przenieść na dzienne. Było widać różnicę. Chciała pomagać i była w tym szczera, więc dzieliłyśmy się notatkami, wspólnie spędzałyśmy noce ucząc się do egzaminów i obie cieszyłyśmy się ze swoich sukcesów. Obie miałyśmy w planach wielkie kariery i choć ja już wtedy byłam zainfekowana przez te studia to Mary w magiczny sposób zastopowała ten proces. Kiedy zaczęło się psuć? Na 4 roku gdy wybrałyśmy specjalizację, bo wtedy miałyśmy inne zajęcia, inne egzaminy i to był moment kiedy miałyśmy zdecydować w jakim kierunku dalej będziemy się rozwijać. Mary wybrała prawo handlowe ja prawo europejskie. Nigdy nie chciałam pracować w swoim kraju, więc taki wybór otwierał mi drogę do pracy za granicą. Wiedziałam, że Mary nie cieszyła się z mojego wyboru, bo to oznaczało, że wyjadę. Miała rację, bo szybko dostałam się na stypendium do Luksemburga, gdzie spędziłam rok. Wróciłam na 5 rok studiów i mimo, że podczas mojej nieobecności utrzymywałam kontakt z Mary, która odwiedziła mnie nawet w Luksemburgu, po powrocie nie byłam już tą samą osobą. Wszyscy byli mną zachwyceni, miałam już oferty pracy a rodzice byli tacy dumni. Poczułam się lepsza. Lepsza od samej siebie, którą do tej pory widziałam w lustrze, ale i lepsza od innych. Jako jedna z pierwszych obroniłam pracę magisterską i właściwie od razu wyjechałam do Londynu. Przez około pół roku zajmowałam się wraz z grupą najlepszych ekspertów opracowywaniem planu finansowego Wielkiej Brytanii. Pracowałam czasem po 20 godzin dziennie i nie utrzymywałam kontaktu ani z rodziną, a tym bardziej z Mary mimo, że wysyłała mi dziesiątki maili a na wyświetlaczu mojego iphone’a prawie zawsze pojawiało się nieodebrane połączenie od niej. Po zakończonym zleceniu, wybierając spośród wielu ofert pracy, zadzwoniłam do Mary i przeprosiłam opowiadając o wyczerpującej pracy. Wiedziałam, że powinnam jej to jakoś wynagrodzić i niechętnie, ale z braku innego pomysłu zaprosiłam ją do Londynu. Przyjechała wtedy, gdy już na dobre zaangażowana byłam w pracę w managemencie. Na samym początku miałam tyle do zrobienia, że nie miałam dla niej czasu… Właściwie nie… Znajdowałam sobie cały czas coś do zrobienia, tak, żeby nie mieć dla niej czasu. Zostawiałam ją więc najczęściej z chłopcami. Nie narzekała a ja miałam czyste sumienie…
Przewijając sobie w myślach film z ostatniego okresu mojego życia, nie zauważyłam, że Harry się obudził. Patrzył teraz na mnie w lustrzanym odbiciu. Uwielbiałam go zaspanego, z potarganymi włosami.
- Wiesz co? Boje się Ciebie – Harry powiedział zaspanym głosem, ale jednak z pełną powagą
- No to mamy coraz więcej wspólnego – mruknęłam, nie wiedząc do końca o co mu chodzi
- Myślałem, że wczoraj już wszystko wyjaśniliśmy, że już nie ma nic, czym byś miała się martwić. A Twoja mina pokazuje, że znów jest coś nie tak i to najwyraźniej jeszcze bardziej nie tak niż wczoraj
- Nie masz racji, Harry. Po prostu muszę to wszystko przemyśleć. Same słowa nie wystarczą, żeby wszystko zmienić i dobrze o tym wiesz. Nie cofam nic z tego co powiedziałam wczoraj. Po prostu myślałam o moim życiu, o tym kim byłam kiedyś, o tym jak poznałam Mary, o studiach, o karierze.
- I co, wymyśliłaś coś mądrego? – Harry uśmiechnął się
- Muszę zacząć pisać – powiedziałam cicho.
Spojrzałam na chłopaka, który wydawał się być zdziwiony. Miałam satysfakcję. To była rzecz o której nie wiedziała Mary, a tym bardziej Harry. Pisanie było wpisane w erę mojego życia przed Mary, przed prawem, przed Londynem. Nic nie powiedziałam, tylko wstałam z kanapy i podeszłam do szuflady koło okna. Otworzyłam ją wcześniej tylko raz od razu po wprowadzeniu się, wkładając do niej grupy notes obłożony farbowaną na fioletowo skórą z wybitym napisem „Got something to say”. Podeszłam z powrotem do Harrego i podałam mu go. Nigdy wcześniej nikt tego nie czytał. To były moje wiersze, najbardziej osobista rzecz jaką mam. Ale właśnie teraz nadszedł ten moment, by się tym podzielić. Harry wziął do ręki notes i otworzył na ostatniej zapisanej stronie. To był ostatni wiersz, który napisałam, sprzed 4 lat…

Feel like I’m trapped
Between thick walls of my dreams
Sadness with its arms wrapped
Around me, still lives
Imagination then sweet, now bitter
Poisoning me silently
Whispers: yeah, you’re a quitter!
Better give up finally
Heart lost its warmth on the way
Slowly iced by jealousy
Last beats yell desperately: stay!
But there’s only courtesy
Mind rapidly bursting into flames
Chasing possible justifications
In the end, it’s the one who blames
Bringing suicidal temptations 

Pierwszy raz widziałam taki wyraz twarzy u Harrego. Nie mogłam nic z niego odczytać. Złapał mnie za rękę, tak jakby bał się, że ucieknę. Usiadłam znów koło niego. Schował twarz w dłoniach, przez chwilę wydawało mi się, że płacze. Po chwili podniósł głowę i powiedział powoli i wyraźnie
- Obiecuje Ci, obiecuje, że będziesz szczęśliwa.
Siedzieliśmy w ciszy i powoli zaczynałam czuć się nieswojo. Na szczęście w pewnym momencie zadzwonił telefon Hazzy. Kątem oka dostrzegłam, że to Mary. Jak za chwilę przekazał mi Harry, dzwoniła z lotniska w Berlinie, że właśnie wsiada do samolotu i że za 2 godziny będzie w Londynie. Chłopak chciał, żebym pojechała z nim, ale odmówiłam mówiąc, że muszę ogarnąć mieszkanie przed przyjazdem dziewczyny i przygotować jej pokój. Harry zgodził się i wyszedł przytulając mnie mocno na pożegnanie. Gdy wróciłam do salonu, zauważyłam że wziął ze sobą mój fioletowy notes.
długo się zastanawiałam czy dodać ten rozdział, w sumie byłam blisko wykasowania go, ale jednak jest... enjoy!