Obudziłam się następnego dnia przytulona do Harrego. Czułam
się dziwnie. Z jednej strony uśmiechnęłam się do siebie przypominając sobie
wczorajszą rozmowę a z drugiej bałam się, że nie dam rady, że zbyt długo
mówiłam sobie „nie”, żeby teraz od tak po prostu zacząć żyć beztrosko.
Spojrzałam na Hazze, który spał z lekko otwartymi ustami. Przypomniała mi się
nasza pierwsza poważna rozmowa i to co stało się potem. Nie sądziłam wtedy, że
to się powtórzy a tym bardziej, że ta znajomość przerodzi się w przyjaźń.
Spojrzałam w lustro wiszące na ścianie i pokręciłam z niedowierzaniem głową.
Jak ja mogłam tak traktować ludzi? Każdą napotkaną osobę traktowałam
przedmiotowo, jeżeli z danej znajomości nie płynęły dla mnie żadne korzyści, po
prostu szłam dalej nigdy nie oglądając się za siebie. Przypomniałam sobie
siebie z czasów liceum. Nieśmiałą dziewczynę z kompleksami, z niezwykłą
wyobraźnią i wrażliwością, z marzeniami, kochającą pisać. W pamięci pojawił się
kolejny obraz. Tej samej dziewczyny, przekraczającej po raz pierwszy próg
Wydziału Prawa, zdezorientowanej, samotnej i przerażonej. Z każdym tygodniem
studia bezpardonowo wyszarpywały kawałek mnie, w miejsce ubytku przyszywając
łatkę „dobry prawnik”. Pod tym hasłem kryło się wiele rzeczy: pożądane cechy
charakteru, pożądany wygląd, ubiór, sposób wysławiania się. Po pierwszym
semestrze ciężko było na korytarzu dostrzec studenta ubranego w inny kolor niż
biel, czerń, szarość czy granat. Dziewczyny zakładały eleganckie sukienki i
żakiety, chłopcy chodzili głównie w garniturach. Niemal nieodłącznym elementem
była czarna, skórzana aktówka. Wraz z pierwszymi egzaminami zaczął się wyścig
szczurów. Ludzie wysyłali sobie fałszywe notatki z błędami, nie mówili o
zmianach terminów czy miejsc egzaminów, tylko po to by już na tym etapie
wyeliminować ewentualną konkurencję. Nikomu nie można było ufać, każdy był
zdany na siebie. Atmosferze na uczelni wtórowali moi rodzice, powtarzając jak
mantrę „Kto jak nie Ty” a ja nie byłam najlepsza. Czułam się przeciętna, czułam
że należę do tej grupy, która wciąż musi walczyć, by nie wypaść z gry. Nagle
przed oczami pojawił się kolejny obraz. Pierwsze zajęcia na 2 roku. Wszyscy
rozglądali się zaciekawieni, licząc ilu twarzy brakuje czyli ile osób odpadło
po 1 roku. Ja również się rozglądałam aż mój wzrok padł na dziewczynę, której
nigdy wcześniej nie widziałam. Była niska, z lekko kręconymi włosami, w
czerwonych okularach. Zauważyła mój wzrok i przesiadła się kilka miejsc, tak
aby siedzieć obok mnie. Wyciągnęła dłoń i powiedziała „Mary”. Dopiero teraz
mnie to tak mocno uderzyło. Szybko w pamięci wspomniałam kolejne 4 lata studiów
i zdałam sobie sprawę jak wielką rolę w moim sukcesie miała ta dziewczyna.
Pierwszy rok był ciężki, ale kolejne były coraz łatwiejsze, wiele razy się nad
tym zastanawiałam a teraz odpowiedź miałam jak na dłoni. Mary 1 rok spędziła na
studiach wieczorowych, potem udało jej się przenieść na dzienne. Było widać
różnicę. Chciała pomagać i była w tym szczera, więc dzieliłyśmy się notatkami,
wspólnie spędzałyśmy noce ucząc się do egzaminów i obie cieszyłyśmy się ze
swoich sukcesów. Obie miałyśmy w planach wielkie kariery i choć ja już wtedy
byłam zainfekowana przez te studia to Mary w magiczny sposób zastopowała ten
proces. Kiedy zaczęło się psuć? Na 4 roku gdy wybrałyśmy specjalizację, bo
wtedy miałyśmy inne zajęcia, inne egzaminy i to był moment kiedy miałyśmy
zdecydować w jakim kierunku dalej będziemy się rozwijać. Mary wybrała prawo
handlowe ja prawo europejskie. Nigdy nie chciałam pracować w swoim kraju, więc
taki wybór otwierał mi drogę do pracy za granicą. Wiedziałam, że Mary nie
cieszyła się z mojego wyboru, bo to oznaczało, że wyjadę. Miała rację, bo
szybko dostałam się na stypendium do Luksemburga, gdzie spędziłam rok. Wróciłam
na 5 rok studiów i mimo, że podczas mojej nieobecności utrzymywałam kontakt z
Mary, która odwiedziła mnie nawet w Luksemburgu, po powrocie nie byłam już tą
samą osobą. Wszyscy byli mną zachwyceni, miałam już oferty pracy a rodzice byli
tacy dumni. Poczułam się lepsza. Lepsza od samej siebie, którą do tej pory
widziałam w lustrze, ale i lepsza od innych. Jako jedna z pierwszych obroniłam
pracę magisterską i właściwie od razu wyjechałam do Londynu. Przez około pół
roku zajmowałam się wraz z grupą najlepszych ekspertów opracowywaniem planu
finansowego Wielkiej Brytanii. Pracowałam czasem po 20 godzin dziennie i nie
utrzymywałam kontaktu ani z rodziną, a tym bardziej z Mary mimo, że wysyłała mi
dziesiątki maili a na wyświetlaczu mojego iphone’a prawie zawsze pojawiało się
nieodebrane połączenie od niej. Po zakończonym zleceniu, wybierając spośród
wielu ofert pracy, zadzwoniłam do Mary i przeprosiłam opowiadając o
wyczerpującej pracy. Wiedziałam, że powinnam jej to jakoś wynagrodzić i
niechętnie, ale z braku innego pomysłu zaprosiłam ją do Londynu. Przyjechała
wtedy, gdy już na dobre zaangażowana byłam w pracę w managemencie. Na samym
początku miałam tyle do zrobienia, że nie miałam dla niej czasu… Właściwie nie…
Znajdowałam sobie cały czas coś do zrobienia, tak, żeby nie mieć dla niej
czasu. Zostawiałam ją więc najczęściej z chłopcami. Nie narzekała a ja miałam
czyste sumienie…
Przewijając sobie w myślach film z ostatniego okresu mojego
życia, nie zauważyłam, że Harry się obudził. Patrzył teraz na mnie w lustrzanym
odbiciu. Uwielbiałam go zaspanego, z potarganymi włosami.
- Wiesz co? Boje się Ciebie – Harry powiedział zaspanym
głosem, ale jednak z pełną powagą
- No to mamy coraz więcej wspólnego – mruknęłam, nie wiedząc
do końca o co mu chodzi
- Myślałem, że wczoraj już wszystko wyjaśniliśmy, że już nie
ma nic, czym byś miała się martwić. A Twoja mina pokazuje, że znów jest coś nie
tak i to najwyraźniej jeszcze bardziej nie tak niż wczoraj
- Nie masz racji, Harry. Po prostu muszę to wszystko
przemyśleć. Same słowa nie wystarczą, żeby wszystko zmienić i dobrze o tym
wiesz. Nie cofam nic z tego co powiedziałam wczoraj. Po prostu myślałam o moim
życiu, o tym kim byłam kiedyś, o tym jak poznałam Mary, o studiach, o karierze.
- I co, wymyśliłaś coś mądrego? – Harry uśmiechnął się
- Muszę zacząć pisać – powiedziałam cicho.
Spojrzałam na chłopaka, który wydawał się być zdziwiony.
Miałam satysfakcję. To była rzecz o której nie wiedziała Mary, a tym bardziej
Harry. Pisanie było wpisane w erę mojego życia przed Mary, przed prawem, przed
Londynem. Nic nie powiedziałam, tylko wstałam z kanapy i podeszłam do szuflady
koło okna. Otworzyłam ją wcześniej tylko raz od razu po wprowadzeniu się,
wkładając do niej grupy notes obłożony farbowaną na fioletowo skórą z wybitym
napisem „Got something to say”. Podeszłam z powrotem do Harrego i podałam mu
go. Nigdy wcześniej nikt tego nie czytał. To były moje wiersze, najbardziej
osobista rzecz jaką mam. Ale właśnie teraz nadszedł ten moment, by się tym
podzielić. Harry wziął do ręki notes i otworzył na ostatniej zapisanej stronie.
To był ostatni wiersz, który napisałam, sprzed 4 lat…
Feel like I’m trapped
Between thick walls of my dreams
Sadness with its arms wrapped
Around me, still lives
Imagination then sweet, now bitter
Poisoning me silently
Whispers: yeah, you’re a quitter!
Better give up finally
Heart lost its warmth on the way
Slowly iced by jealousy
Last beats yell desperately: stay!
But there’s only courtesy
Mind rapidly bursting into flames
Chasing possible justifications
In the end, it’s the one who blames
Bringing suicidal
temptations
Pierwszy raz widziałam taki wyraz twarzy u Harrego. Nie
mogłam nic z niego odczytać. Złapał mnie za rękę, tak jakby bał się, że
ucieknę. Usiadłam znów koło niego. Schował twarz w dłoniach, przez chwilę
wydawało mi się, że płacze. Po chwili podniósł głowę i powiedział powoli i
wyraźnie
- Obiecuje Ci, obiecuje, że będziesz szczęśliwa.
Siedzieliśmy w ciszy i powoli zaczynałam czuć się nieswojo.
Na szczęście w pewnym momencie zadzwonił telefon Hazzy. Kątem oka dostrzegłam,
że to Mary. Jak za chwilę przekazał mi Harry, dzwoniła z lotniska w Berlinie,
że właśnie wsiada do samolotu i że za 2 godziny będzie w Londynie. Chłopak
chciał, żebym pojechała z nim, ale odmówiłam mówiąc, że muszę ogarnąć
mieszkanie przed przyjazdem dziewczyny i przygotować jej pokój. Harry zgodził
się i wyszedł przytulając mnie mocno na pożegnanie. Gdy wróciłam do salonu,
zauważyłam że wziął ze sobą mój fioletowy notes.
długo się zastanawiałam czy dodać ten rozdział, w sumie byłam blisko wykasowania go, ale jednak jest... enjoy!
omg, wziął notes ze sobą ;o
OdpowiedzUsuńpodoba mi się, jak wszystko opisujesz tak szczegółowo, dopracowujesz każdy szczegół. (opis studiów,wiersz)
naprawdę świetny blog, zareklamuj się gdzie nie gdzie (twitter, facebook) bo ten blog jest wart uwagi szerokiej widowni.
i nonsens, dobrze, że zostawiłaś ten rozdział! informuj mnie o nowym! <3
Bliska wykasowania go? Proszę, nie żartuj sobie ze mnie! Rozdział jest absolutnie genialny. Zgadzam się z Lucy, każdy szczegół jest idealnie dopracowany. Masz niesamowity talent!
OdpowiedzUsuńNaprawdę prześlicznie :>
OdpowiedzUsuńPisz szybciutko dalej ;D
I zapraszam do mnie ;
http://imaginy-o-one-direction-a.blogspot.com/